szczęście. Nie widziała żadnych reflektorów.
Księżyc stał wysoko na niebie, a chłodna, kwietniowa bryza wiała łagodnie. Shelby zaparkowała swój kabriolet za gąszczem mesquite, na poboczu długiej alei wijącej się przez górzystą okolicę aż do serca ojcowskiego rancza. Gdzieś w oddali zawył kojot i Shelby dostała gęsiej skórki, ale wkładając kluczyki do kieszeni, zignorowała wrażenie, że coś jest nie tak, że w powietrzu jest jakieś elektryczne napięcie. Oczywiście, spotykanie się z Nevada w takich okolicznościach, wbrew woli ojca, musiało wywołać u niej lęk i przyprawiało ją o duże zdenerwowanie. To dlatego czuła się tak nieswojo. Tylko dlatego. Kilka chmur o zamglonych konturach przesłoniło księżyc. Shelby puściła się pędem przez wzgórze, czując zapach świeżej trawy. Gdzieś w oddali zadudnił pociąg, a wysoko w górze, na niebie usianym gwiazdami, mrugały skrzydła samolotu. Konie z rancza, niezagnane do stajni, parskały i podnosiły łby, kiedy obok nich przemykała. Zbiegła szybko ze wzgórza, pokonała strumyk, wspięła się na płot i wylądowała na krótkim trawiastym odcinku. Kiedy dotarła do pierwszych zabudowań rancza, była już nieźle zdyszana. Czuła łoskot krwi w głowie, a puls podskoczył jej jeszcze bardziej, kiedy dała nurka za szopę z narzędziami i przywarła do zniszczonego sidingu, nasłuchując. Jeden z psów zaczął szczekać i Shelby przygryzła wargę. Drzwi głośno zaskrzypiały. - Co jest? - zagrzmiał basowy głos. Już nie żyję, pomyślała. Głupi pies szczekał coraz głośniej i coraz bardziej zajadle. Shelby bała się oddychać. - Zamknij się! - nakazał mężczyzna. - Ty beznadziejny, strachliwy durniu! - Coś nie w porządku? - zapytał ktoś inny, zniecierpliwionym, piskliwym głosem. - Nic nie widzę. - Przeklęty pies. - Przydałaby mu się suka z cieczką - odezwał się ktoś trzeci, zaśmiał się chrapliwie, a potem zaczął zanosić kaszlem. - No, ale to akurat przydałoby się nam wszystkim, no nie? Rozpoznała ten głos i zrobiło jej się niedobrze. Ross McCallum. Było w nim coś, co budziło jej nieufność. Znała go od lat, a ostatnio przyłapywała na tym, że spoglądał na nią oczami, które wydawały się okrutne. - No, Jeb. My tu gramy. Grasz czy pasujesz? - Gram. Powiedziałem, że gram, McCallum. Nie popędzaj mnie, do cholery. Obejrzę twoją piątkę i podniosę stawkę do dziesięciu. - Jeb mówił dźwięcznym, łagodnym głosem. - No, to właź, kurwa, do środka! Całej nocy nie mamy. - McCallum był poirytowany. - Czego się tak śpieszysz? 63 - Albo szczasz, albo złaź z nocnika! - Kurde, McCallum, coś cię gryzie? - zapytał Jeb. - Tak jakby. - Wyjątkowo wredny z ciebie gad, wiesz? - Ażurowe drzwi zamknęły się z hukiem. - To pewnie dlatego, że Nevada został zastępcą. Shelby zamarła. Jej serce prawie się zatrzymało. Co ma wspólnego Ross McCallum z Nevada Smithem? - Wygląda na to, że Smith wyszedł na prostą. - Piskliwy głos rozbrzmiewał donośnie na podwórzu. - Znalazł sobie porządną pracę, odłożył trochę pieniędzy z tego, co zarobił na żołdzie u Wuja Sama, a teraz jeszcze największa nagroda: zabawia się ze słodziutką córeczką sędziego. Jasny gwint, widzieliście kiedyś taką świetną dupę? - Zamknij się, Frank - warknął McCallum. Shelby czuła, jak pali ją skóra na karku. Krew zawrzała w niej z gniewu. Za kogo oni się mieli - te prymitywne pastuchy - że mówią o niej w ten sposób? - Widocznie Ruby Dee nie daje ci tego, czego potrzebujesz. - To był znowu Jeb. - Zostaw w spokoju tę dziwkę. Przez okno dolatywał szyderczy śmiech. - Ja tam wcale się nie dziwię, że chciałbyś przelecieć córkę sędziego. - Frank, ten z piskliwym głosem, zachichotał złośliwie. - Kuma, dałbym sobie odciąć prawą rękę, żeby posmakować tej słodkiej cipki. - Ja też - zawtórował mu Jeb. Shelby miała ochotę zwiewać gdzie pieprz rośnie. - Ale ona zachowuje cnotę dla Smitha. - Ironiczne prychnięcie Franka, chuderlawego, pryszczatego kowboja, którego parę razy spotkała. - No, i sędzia jest wkurwiony jak cholera. - Dość! - uciął McCallum szorstko. - Grajmy. - Dobrze już, dobrze. - Frank wciąż chichotał. - Ale nie próbuj zaprzeczać, McCallum, masz straszną ochotę na