- Rzeczywiście, pytałam, prawda?
- No właśnie. I pocałował ją. Tia uciekła wzrokiem, lecz i tak zdążył dojrzeć w jej oczach śmiertelne przerażenie. - Powiedziałam już wam, że nic nie widziałam. - Objęła ramiona dłońmi. - Znam prawo, nie możecie mnie aresztować. - Nie rozumiesz, że możesz być następna? - Santosa zaczynał irytować jej upór. - Facet skuma, że coś wiesz, i po tobie. Będziesz bezpieczniejsza, jeśli nam pomożesz. Uspokój się i... - A co? Dacie mi ochronę? - Zerwała się z krzesła. - Policyjną ochronę dziwce? Jasne. Chcecie, żebym mówiła, a potem mnie zostawicie. Gówno was będę obchodzić. - Nieprawda. - Santos wstał. - Nie chcę, żeby zginęła jeszcze jedna dziewczyna. Nie chcę, żebyś ty zginęła, Tia. Posłuchaj... - zaczął, włożywszy ręce do kieszeni z udaną nonszalancją - Porozmawiajmy... o czymkolwiek. Poznajmy się lepiej. Jeżeli potrzeba ci czegoś... - Nie pamiętasz mnie, prawda? - Nieledwie plunęła w niego tymi słowami. - Nawet się nie domyślasz! - Była tak wzburzona, że jej oczy zdawały się miotać iskry. Machnęła ręką. - No pewnie, niby skąd? Poszedłeś sobie i o mnie zapomniałeś. - Gdzieś się spotkaliśmy? - Santos pokręcił głową. - Wybacz, Tia, ale nie pamiętam. Znam mnóstwo dziewczyn z Dzielnicy... Parsknęła nerwowym, bezradnym śmiechem. - Wtedy nie byłam dziewczyną z Dzielnicy. A ty nie byłeś... świnią! Przechyliwszy lekko głowę, przyglądał się jej uważnie, ale nikogo mu nie przypominała. - Nie wiem, spróbuj odświeżyć mi pamięć. - Mam na imię Tina. Dotarło? Tina - powtórzyła i zarzuciła na ramię torebkę, ruszając do wyjścia. Przy drzwiach zatrzymała się i jeszcze raz spojrzała mu w oczy. - Złóż to sobie do kupy, detektywie. Przez chwilę miał w głowie pustkę, nagle jednak zupełnie nieoczekiwanie powróciło wspomnienie nocy, kiedy zginęła jego matka. Przypomniał sobie dziewczynę, którą poznał w opuszczonej szkole na Esplanadzie. Tina? Nie mógł uwierzyć. Mała, przerażona uciekinierka. Czy to możliwe? Przypomniał sobie tamtą dziewczynę, wystraszoną i bezbronną. Jej łzy i ich pocałunek. Z całych sił lgnęła do niego, tak strasznie się bała, że zostawi ją samą... Przypomniał sobie, co jej obiecał: „Wrócę po ciebie, Tino. Jutro, obiecuję. Wrócę jutro...” Nie było jutra. Dwadzieścia minut później cały jego świat legł w gruzach. Nie był w stanie myśleć o niczym innym, tylko o doznanej stracie. Teraz spojrzał na nią, przytłoczony wspomnieniami, zasmucony odmianą jej losu. Przepraszał ją wzrokiem. Jemu powiodło się znacznie lepiej. - No i co? - powiedziała cicho. - Nigdy już, gnojku, nie wróciłeś. A ja czekałam. Czekałam długo... - zamilkła, szarpnęła za klamkę i wyszła. - Zatrzymam ją. - Jackson poderwał się z krzesła. - Nie. - Santos przytrzymał go za ramię. - Niech idzie. W razie czego wiemy, jak ją znaleźć. Zawiedziony Jackson pokręcił głową. - Szkoda. Miła dziewczyna. - Była miła - odparł ponuro Santos. - Kiedyś to była naprawdę miła dziewczyna. ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DRUGI Oficer dyżurna skierowała Liz na trzecie piętro, do wydziału zabójstw. Liz uśmiechnęła się do niej i wymieniła z nią kilka uprzejmych uwag. Biurko Santosa stało na samym końcu wielkiej hali. Mijała kolejne stanowiska, ci, co ją poznawali, uśmiechali się do niej i kiwali głowami. Odpowiadała na pozdrowienia, z trudem opanowując wewnętrzne drżenie. Czuła, że stało się coś złego. Ostatni raz widziała się z nim na pogrzebie Lily. Trzy dni temu. Dzwoniła do niego kilkakrotnie, za każdym razem wyczuwając dystans w jego głosie, a nawet pewną niechęć. Oczywiście tłumaczył jej, że to nic, że nie ma powodu do zmartwień. Usprawiedliwiał się nadmiarem zajęć i brakiem czasu. Za bardzo się tłumaczył. Czyżby chciał się z nią rozstać? Pokręciła głową. To nie to. Po prostu w sprawie Śnieżynki nastąpił przełom. Santos pracował prawie na okrągło. Albo tylko tak twierdził. Skarciła się za takie myślenie. Przecież Santos przeżywał trudny okres. Lily była jedyną bliską osobą w jego życiu, jedynym oparciem. Po jej śmierci musi się czuć opuszczony i zagubiony. Nic dziwnego, że szuka ucieczki w pracy. Jego stan na pewno nie ma nic wspólnego z nimi, z tym, co ich łączyło. W przypływie paniki mocniej ścisnęła pasek torby. Santos nie rozumiał, że właśnie ona jest w stanie wypełnić pustkę po Lily. Nie pojmował, że mogą stworzyć rodzinę, w której znajdzie oparcie podobne temu, jakie miał w Lily. Nie rozumiał, że tego właśnie mu trzeba. Że potrzebuje jej - Liz. Minęła przepierzenia i wreszcie go zobaczyła. Siedział za biurkiem i rozmawiał przez telefon. Obok z ponurym wyrazem twarzy stał Jackson. Zatrzymała się, zachłanna, zaborcza i niepewna. Już sam widok Santosa poruszał ją do głębi. Tak bardzo go kochała. Gdyby go straciła, co by się z nią stało? Pierwszy dostrzegł ją Jackson. Uśmiechnął się na powitanie i kiwnął głową do Santosa. Santos podniósł wzrok. Przez mgnienie oka wyglądał jak człowiek, który wpadł w potrzask. Jak zwierzę z nagła oślepione reflektorami nadjeżdżającego auta. Serce podeszło jej do gardła, ale przemogła narastającą obawę. Wszystko będzie dobrze, musi być dobrze. - Cześć - z pogodnym, choć wymuszonym uśmiechem podeszła do biurka i pokazała koszyk. - Pomyślałam, chłopcy, że jesteście głodni. Santos wstał na powitanie, jednak nie pocałował jej. Unikał także jej wzroku, jakby czuł się winny. - Bardzo miło z twojej strony, Liz. Dzięki. Z bijącym sercem postawiła koszyk na skraju biurka. Dlaczego na nią nie patrzy? Odwróciła się zdesperowana do Jacksona. - Wiem, jak to jest, kiedy prowadzi się taką sprawę. - I kiedy pracuje się z maniakiem - dodał ze śmiechem Jackson. - Nie da odetchnąć. Ten świr ciągle myśli, że ma dwadzieścia lat i pociągnie na samej kawie. - Rzeczywiście jesteśmy mocno zajęci - mruknął Santos, ignorując dowcipy przyjaciela. - Szkoda, że nie za dzwoniłaś, Liz. To nie jest... najlepsza pora. Stało się. Ciężkie, bolesne słowa zostały wypowiedziane i nikt nie miał wątpliwości, co naprawdę znaczą. Jackson spojrzał zdziwiony na Santosa, po czym odchrząknął. - Muszę zadzwonić. Dzięki za żarcie, Liz. Pogadamy później. Na pewno. Jeżeli go jeszcze zobaczy. Bąknęła Jacksonowi coś na do widzenia i odwróciła się do Santosa. - Co się dzieje? Westchnął. Wciąż unikał jej wzroku. - Chciałem do ciebie zadzwonić. Musimy porozmawiać, ale... nie teraz i nie tutaj.