Łódź zaskrzypiała głośno, ponuro. Światła zamigotały. O1ivia miała serce w gardle.
Teraz albo nigdy! Nabrała tchu, zobaczyła klucze na ziemi, zanurkowała. Włosy i ubranie unosiły się wokół niej jak chmura. Klucze kusiły na dnie. Z przerażeniem zobaczyła rękę porywaczki wijącą się między prętami i zahaczającą palcem o klucz! Nie, pomyślała. Płuca ją paliły, brzuch bolał. Nie! Wynurzyła się w tej samej chwili co porywaczka, wysunęła ręce spomiędzy prętów, wplątała palce we włosy wariatki i pociągnęła w dół. Porywaczka walczyła, miotała się, szarpała. O1ivia nie dawała za wygraną. Skoro ona ma utonąć, zabierze wariatkę ze sobą! OUvia miała wrażenie, że zaraz pękną jej płuca. Boże, pomóż mi. I znów wydawało jej się, że coś słyszy. Ale to nie trzask kadłuba, to co innego. Krzyki? Kroki? Czyżby ktoś wszedł na pokład? Och, tak, tak! Światła znowu zamigotały. Zaczerpnęła nowy haust powietrza zmieszanego z morską wodą. Kaszląc i prychając, przyciągnęła głowę napastniczki bliżej prętów i zamachnęła się aparatem. Trzask! Przerażający głuchy odgłos, aparat uderzył w czaszkę. Woda zabarwiła się krwią. Krzyki na pokładzie! – Ratunku! – zawołała! – Ratunku! Tu, na dole! Corrine złapała ją za szyję i pociągnęła pod wodę. Olivia nabrała w płuca wody i powietrza i obie zanurzyły się pod powierzchnię. Nie, nie, nie! O1ivia walczyła ze wszystkich sił. Corrine zacisnęła dłonie. Patrzyły sobie w oczy; Corrine uśmiechała się, otaczały ją ciemne włosy i krew, w oczach błyszczało szaleństwo. Mam cię, mówiła bez słów. Umrzecie tutaj, ty i twoje dziecko! Płuca O1ivii stanęły w ogniu. Świat wirował. Usiłowała oderwać palce Corrine od swojej szyi. Nie wytrzyma, musi odetchnąć! Z wysiłkiem zamachnęła się i ponownie uderzyła Corrine aparatem. Światła zgasły. Czy to kroki? Głosy? A może śpiewy anielskie? W ciemności poczuła, że kamera wysuwa się z jej palców... Czuła dłoń Corrine na szyi... Czuła, że odpływa w ciemność i chłód... Bolał ją brzuch, pomyślała o dziecku i o Bentzu. Kocham was, pomyślała i zobaczyła światło, jasne światło na końcu tunelu. Umieramy, zrozumiała, unosząc się lekko. Moje dziecko i ja... umieramy... Światła zgasły w chwili, gdy Bentz i dwóch ratowników ze Straży Przybrzeżnej weszli pod pokład. Zobaczył jeszcze dwie kobiety, walczące, rozdzielone kratą; O1ivia w środku, Corrine na zewnątrz. Woda była czerwona od krwi. – Nie! – Jego głos niósł się echem. Zeskoczył ze stopni i zaczął iść przez ciemne pomieszczenie. – Spokojnie, człowieku! – Jeden z ratowników zapalił latarkę, która spowiła wszystko dziwnym, upiornym światłem. Bentz brnął w stronę klatki, kierował się dziwacznym światłem latarki. Jak przez mgłę słyszał za sobą kroki pozostałych. Ratownicy mieli łomy, latarki, kamizelki ratunkowe. Czoło Corrine przecinała głęboka rana, z której płynęła krew. – Bentz – powiedziała na jego widok i uśmiechnęła się szaleńczo. – Ty draniu. To wszystko twoja wina. Ona umrze i twoje dziecko też, wszystko przez ciebie. – Nie! – ryknął, odciągnął ją pchnął w stronę ratowników. – Aresztujcie ją! – Nie! Nie możesz! – Corrine pluła wodą i krwią.