ręce i dotrzeć do jeepa, ściskając kurczowo w dłoni jedną z fotografii.
Pozostałe spoczywały w teczce, którą niósł Diaz. Milla siedziała bez ruchu jak zaklęta, zostawiając za sobą syna i całe jego życie. Patrzyła prosto przed siebie, jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Zrobiła to. Jakoś udało jej się wytrzymać do końca. Oddała własnego syna, czuła się tak, jakby miała w sercu wielką ziejącą dziurę, przez którą uchodziła cała jej chęć do życia. Ból i cierpienie, dwie okrutne bestie, znów brały ją we władanie. Jak wtedy, tuż po porwaniu Justina. Tym razem ból był bardziej dojmujący, gorzki, trudniejszy do zniesienia. Bestia była wciąż ta sama, ale okrutnie dojrzała i wyrosła przez wszystkie te trudne lata. Nie było już żadnej nadziei. Nie mogła cofnąć czasu i mieć znowu przy sobie małego Justina. Nie mogła też wytapetować pokoju jego zdjęciami z różnych okresów życia. Był teraz dzieckiem innych rodziców, a ona musiała przeżyć resztę swych lat bez niego. - Niewiele rzeczy jest w stanie zrobić na mnie wrażenie - odezwał się Diaz lekkim, obojętnym tonem. - Ale to był największy akt odwagi, jaki widziałem w życiu. Milla czuła, jak rośnie w niej wściekłość, jak buzuje niczym para w imbryku. Niezdolna do przeciwdziałania, pozwoliła furii rosnąć, rosnąć i rosnąć, wędrować w górę, chwycić za gardło. Oczy zaćmiła jej czerwona mgła, usłyszała nieartykułowany pomruk wyrywający się an43 413 z własnych płuc. A potem furia eksplodowała, nagle, z niesamowitą siłą. Mimo zapiętych pasów Milla rzuciła się na Diaza, krzycząc wściekle, okładając go pięściami, bijąc wszędzie, gdzie dała radę dosięgnąć. - Zamknij się! - wrzeszczała. - Ty draniu, próbowałeś mi przeszkodzić w odnalezieniu syna! Nienawidzę cię, nienawidzę! Mogłabym cię zabić...! Szarpnął za kierownicę, zmieniając pas ruchu, zjeżdżając do prawego krawężnika. Tam powstrzymał Millę prawym ramieniem. Nie widziała go dokładnie, łzy i krwawa mgła przesłaniały jej widok, ale mimo to mogła stwierdzić, że wyraz twarzy Diaza nie zmienił się ani na jotę. Że był spokojny, że wszystko spływało po nim jak woda po cholernej kaczce... Zaparkował auto na poboczu, a potem już tylko siedział, poddając się biernie ciosom Milli. Z jej ust wyrwał się wrzask, pierwotny, ociekający bólem ryk, który narodził się gdzieś w głębi serca i siłą wyrwał ze ściśniętego gardła. Chciała coś rozwalić, chciała, by ktoś - ktokolwiek! - dzielił z nią choć odrobinę tego potwornego bólu. Czuła się tak, jakby miała za chwilę umrzeć, jakby nie mogła znieść tej tortury już ani minuty dłużej, jakby udręczone serce miało zaraz pęknąć jej w piersi. Nagle straciła wszystkie siły i złamała się wpół, pochylając do przodu, szlochając tak głośno, że nie mogła zaczerpnąć oddechu. Nie wiedziała, że w ogóle może aż tak płakać, łatwiej było jej nawet w tych najgorszych dniach przed dziesięcioma latyWtedy miała jakiś cel an43 414 w życiu. Teraz nie miała już nic. Zakrztusiła się nagle i rozkaszlała spazmatycznie, Diaz chwycił ją za ramiona, odchylił do tyłu i w